Przejechaliśmy przez Słowację, Węgry - tu krótki spacer po Budapeszcie, i zatrzymaliśmy się na nocleg w Serbii. Hotel przypominał nasze nadmorski domu wczasowe, coś a'la Jurata. Nieciekawy wystrój, jedzenie baardzo przeciętne, a płytki w łazience z różowego plastiku. Taki swoisty powrót do przeszłości ;) Uderzyła mnie szarosc, ponurość i bieda panująca gdzieniegdzie w tamtych rejonach... Stamtąd raniutko wyruszyliśmy w dalszą podróż. I zonk. Zjedliśmy obiadek na przydrożnym cepeenie, w postaci smażonych serków pleśniowych (nie było to u nas jeszcze takie popularne, w zw. z czym obiadożercy zaczęli wymyślać przedziwne teorie, co to nam podali do jedzenia), wysypujemy się na rozpalony od słońca parking i widzimy dwóch kierowców co raz to nurkujących pod autokar. Hehe, nie ma tak dobrze, jakaś usterka musiała sie przydarzyć. Po 2-godzinnym smażeniu się w końcu zapakowali nas do środka i pooojechaliśmy, mijając Bułgarię i późnym popołudniem docierając do Nei Pori. To niewielkie greckie miasteczko, położone nieopodal mitycznego Olimpu. I tu spotkało nas miłe zaskoczenie - hotelik był mały, ale przyjemny, a ponieważ byliśmy zmęczeni, po pysznej kolacji każdy od razu przytulił się do swojej podusi :)